—
Ukrainka wyprowadziła Andrejewą w pole. Pieniądze znów zostaną podzielone?
W świecie kobiecego tenisa ponownie zawrzało. Po niedawnych kontrowersjach związanych z podziałem nagród na mniejszych turniejach ITF, tym razem w centrum zainteresowania znalazły się dwie młode zawodniczki ze Wschodu – Rosjanka Mirra Andrejewa oraz Ukrainka Kateryna Melnyk. Ich wspólna historia, która miała być przykładem sportowej przyjaźni i wsparcia w trudnych czasach, nagle przybrała zupełnie inny obrót.
Zaczęło się od wspólnego turnieju
Wszystko zaczęło się niepozornie. Obie tenisistki zgłosiły się do turnieju ITF 100K w portugalskiej Bradze, gdzie miały wystąpić zarówno w grze pojedynczej, jak i deblowej. Choć Melnyk nie była faworytką, w przeciwieństwie do rozstawionej z numerem jeden Andrejewej, to ich debel od początku wyglądał obiecująco.
Już w drugiej rundzie wyeliminowały turniejowe „trójki”, a ich zgranie i wzajemne zaufanie na korcie przyciągały uwagę komentatorów. „To duet, który rozumie się bez słów” – mówiła podczas transmisji była tenisistka i ekspertka ESPN, Jelena Diementiewa.
Obietnica i zaskakująca decyzja
Według nieoficjalnych doniesień z portugalskich mediów, przed półfinałem debla Melnyk miała otrzymać kuszącą propozycję od jednego z agentów reprezentujących interesy zawodniczek z Azji. W zamian za wycofanie się z dalszej gry – rzekomo z powodu „kontuzji barku” – miała zagwarantowaną premię oraz zaproszenie na przyszłe turnieje z dziką kartą.
Melnyk, która nie kryła frustracji związanej z niskimi zarobkami w niższych rangach turniejów, miała się długo wahać. Jednak ostatecznie, na kilka godzin przed meczem półfinałowym, zgłosiła kontuzję i oddała mecz walkowerem. Andrejewa była zszokowana. W wywiadzie udzielonym lokalnym dziennikarzom stwierdziła:
– Nic nie wskazywało na to, że coś ją boli. Trenowałyśmy rano, była w pełni sił. Potem po prostu zniknęła z szatni. Dowiedziałam się z oficjalnego komunikatu organizatora, że się wycofała. Bez słowa. To dziwne i… bolesne.
Pieniądze na stole – i pytania
Nagroda dla zwyciężczyń turnieju deblowego wynosiła 5 tysięcy dolarów – niewielka suma w porównaniu z WTA, ale znacząca dla zawodniczek ITF. Po walkowerze duet z Tajwanu przeszedł automatycznie do finału, a Andrejewa i Melnyk musiały zadowolić się premią półfinałową: 1,200 dolarów do podziału.
I tu zaczęła się kolejna kontrowersja. Według źródeł z otoczenia Andrejewej, Ukrainka miała domagać się pełnej kwoty – tłumacząc, że rezygnacja była „nieunikniona” z powodu urazu. Andrejewa odmówiła, co doprowadziło do gwałtownej kłótni w hotelowym lobby.
– Mirra czuje się oszukana. Kateryna zagrała na dwa fronty: zdobyła pieniądze z turnieju, zyskała sympatię organizatorów z Azji, a teraz jeszcze chce całą nagrodę – mówił anonimowy członek sztabu Andrejewej.
Federacja milczy, ale świat tenisa komentuje
Choć Międzynarodowa Federacja Tenisowa nie zabrała jeszcze oficjalnego głosu, w sieci aż huczy od spekulacji. Czy mamy do czynienia z celowym działaniem na granicy manipulacji meczowej? Czy Melnyk wykorzystała system, by zyskać więcej niż wynikałoby to z czystej rywalizacji?
Była tenisistka i obecna komentatorka Eurosportu, Anna Czakwetadze, w ostrych słowach skomentowała całą sprawę:
– Jeśli zawodniczka zgłasza kontuzję, a potem zostaje sfotografowana na plaży tego samego dnia – to coś jest nie tak. System ITF jest dziurawy i łatwo go wykorzystać. Ale to niszczy ducha sportu.
Andrejewa w defensywie, Melnyk znika
Rosjanka, która jeszcze niedawno była chwalona za opanowanie i pokorę, teraz musi mierzyć się z rozczarowaniem i pytaniami ze strony dziennikarzy. Choć oficjalnie nie oskarża Melnyk o celowe działanie, nie kryje swojej frustracji.
– Chciałam grać. I walczyć. Czuję się, jakby ktoś odebrał mi szansę. Nie tylko sportową, ale też moralną – powiedziała po powrocie do Moskwy.
Tymczasem Ukrainka zniknęła z radarów. Jej konto na Instagramie zostało dezaktywowane, a menedżer nie odpowiada na zapytania mediów. Wiadomo jedynie, że przebywa w Bangkoku, gdzie ma trenować przed kolejnym turniejem ITF.
Powraca temat „dzielenia pieniędzy”
To nie pierwszy przypadek, gdy zawodniczki ITF dzielą nagrody w sposób nieoficjalny. W 2023 roku głośna była sprawa rumuńskiej pary deblowej, która zawarła „ustne porozumienie” przed finałem – przegrywające zawodniczki miały otrzymać połowę nagrody zwyciężczyń. Choć ITF zapowiedziało wtedy kontrolę, żadnych konsekwencji nie wyciągnięto.
Czy tym razem będzie inaczej? Czy „numer” Ukrainki będzie sygnałem do większej reformy i nadzoru nad tym, co dzieje się poza kamerami?
Eksperci apelują o transparentność
W środowisku tenisowym coraz częściej słychać głosy o konieczności większej przejrzystości. Proponuje się m.in. rejestrowanie wszystkich wycofań z turniejów wraz z dokumentacją medyczną oraz obowiązek informowania partnera deblowego z odpowiednim wyprzedzeniem.
– Takie sytuacje niszczą zaufanie między zawodniczkami. A bez zaufania nie da się grać w debla – mówi doświadczona deblistka Jelena Ostapenko.
Cisza przed burzą?
Choć sprawa chwilowo ucichła, wiele wskazuje na to, że to dopiero początek większego skandalu. Jeśli potwierdzą się podejrzenia o celowe działanie Melnyk, może to doprowadzić do precedensu – a być może nawet zawieszenia.
Na razie wiadomo jedno: świat kobiecego tenisa znów stoi przed pytaniem, jak pogodzić sportową rywalizację z brutalną rzeczywistością finansową. A Andrejewa i Melnyk – niezależnie od dalszego biegu wydarzeń – już nigdy nie zagrają razem.
—