Co za mecz, co za wygrana Igi Świątek! Gdy wydawało się, że wszystko już stracone, a faworytka turnieju balansuje na krawędzi porażki, Polka po raz kolejny udowodniła, dlaczego jest liderką światowego tenisa. Pierwszy set? Katastrofa. Nerwowość, błędy własne, brak rytmu. Przeciwniczka grała koncertowo, a kibice przecierali oczy ze zdumienia, obserwując niemal bezradną Igę.
Drugi set zaczął się podobnie – bez przełamań, bez błysku. Wtedy przyszła chwila przełomu. Jeden genialny return, jeden długi gem wygrany z ogromnym wysiłkiem, a potem… zmiana. W oczach Świątek pojawiła się determinacja, której nie sposób podrobić. Punkt po punkcie, gem po gemie, zaczęła odzyskiwać kontrolę. Jej uderzenia nabrały precyzji, serwis znów zaczął pracować, a rywalka, jeszcze niedawno tak pewna siebie, zaczęła się gubić.
Trzeci set to był już popis. Iga grała jak natchniona – odważnie, agresywnie, z chłodną głową. Widać było, że nie zamierza się zatrzymać. Kibice wstali z miejsc, gdy zdobywała kolejne punkty, a każdy z nich był demonstracją siły, techniki i mentalnej odporności. Wydawało się, że niemożliwe stało się faktem – Świątek przeszła od zbliżającej się klęski do totalnej dominacji.
To zwycięstwo to coś więcej niż tylko awans do kolejnej rundy. To manifest mistrzowskiego charakteru. W świecie sportu często mówi się o „nigdy się nie poddawaj” – dziś Iga Świątek pokazała, co to naprawdę zn
aczy.